Pandemia utrudniła przedświąteczną zbiórkę żywności dla potrzebujących. W tym roku zebrano prawie ośmiokrotnie mniej artykułów spożywczych niż przed rokiem
Pandemia koronawirusa uniemożliwiła prowadzenie 24. Świątecznej Zbiórki Żywności z udziałem wolontariuszy i jej efekt jest rekordowo niski. Ubiegłoroczna akcja przyniosła prawie 780 ton żywności, a w tym roku udało się zgromadzić 100 ton. – Potrzeby są znacznie większe. Przekazujemy żywność do ponad 3300 organizacji społecznych, które pomagają setkom tysięcy osób w trudnej sytuacji życiowej, a w dobie koronawirusa osób potrzebujących przybywa – mówi Dorota Jezierska z Federacji Polskich Banków Żywności. Z tego powodu w tym roku akcja odbywa się także w formie internetowej.
W tym roku Świąteczna Zbiórka Żywności odbywała się od 23 do 28 listopada po hasłem „Święta godne, a nie głodne” i miała inną formę niż w ubiegłych latach. Produkty można było włożyć do koszy przy kasach, bo z uwagi na pandemię koronawirusa w sklepach nie było wolontariuszy, którzy zachęcali do udziału w akcji.
– Organizujemy ogólnopolską zbiórkę żywności od 23 lat i zawsze pomagali nam wolontariusze, przeważnie młodzi ludzie, uczniowie, którzy byli ambasadorami tej idei. To oni informowali ludzi w sklepach o prowadzonej akcji, zachęcali, aby kupić więcej i podzielić się z potrzebującymi. W tym roku 24. Świąteczna Zbiórka Żywności po raz pierwszy odbyła się bez udziału młodzieży i okazało się, że ich rola była nieoceniona. W ubiegłym roku zebraliśmy prawie 780 ton żywności, a w tym roku 100 ton – mówi agencji Newseria Biznes Dorota Jezierska, wiceprezeska Federacji Polskich Banków Żywności.
W tym roku został uruchomiony charytatywny sklep online, w którym darczyńcy mogli wpłacić dowolną kwotę i „kupić” w ten sposób wirtualne artykuły. Platforma internetowa www.zbiorkazywnosci.pl, która również daje możliwość wsparcia osób potrzebujących, działa jak wirtualny sklep. Po wejściu na stronę można wybrać bank żywności, który otrzyma pomoc, ponieważ akcja zbiórkowa ma charakter lokalny. Żywność zebrana w sklepie w danym mieście jest przekazywana osobom potrzebującym z okolicy.
– Kwota zebrana na koncie danego banku jest mu systematycznie przekazywana. Kupujemy żywność i przygotowujemy paczki. Jeśli nie zdążymy ze wszystkim przed świętami Bożego Narodzenia, to na pewno do sylwestra żywność trafi do osób potrzebujących – zapewnia wiceprezeska Federacji Polskich Banków Żywności.
Poza okresem przedświątecznym banki współpracują przede wszystkim z dużymi hurtownikami, sieciami handlowymi, producentami żywności, rolnikami i ratują żywność przed zmarnowaniem. Pozyskują głównie produkty albo z błędami marketingowymi, albo z krótkim terminem przydatności do spożycia. Świąteczne Zbiórki Żywności to akcje charytatywne, podczas których banki żywności zwracają się o pomoc do społeczeństwa.
– Podczas Świątecznych Zbiórek Żywności otrzymujemy od społeczeństwa w prezencie produkty żywnościowe z długim terminem przydatności do spożycia, które przekazujemy osobom potrzebującym. Hasłem naszych zbiórek od zawsze jest stwierdzenie, że każdy może być darczyńcą, każdy może pomóc ludziom w potrzebie. Wszystkim darczyńcom jesteśmy ogromnie wdzięczni – zaznacza Dorota Jezierska.
W Polsce działa 31 banków żywności, które tworzą Federację Polskich Banków Żywności. Są organizacjami pozarządowymi i razem tworzą związek stowarzyszeń o statusie organizacji pożytku publicznego. Do banków trafiają tylko organizacje, które opiekują się osobami potrzebującymi wsparcia, np. stowarzyszenia osób z różnymi schorzeniami, ośrodki dla osób bezdomnych, ośrodki wsparcia, organizacje lokalne – koła gospodyń wiejskich, ochotnicze straże pożarne, organizacje przyparafialne, zrzeszające rodziny lub seniorów. Z żywności zgromadzonej w bankach korzystają podopieczni ponad 3300 organizacji społecznych.
– Banki żywności są czymś w rodzaju hurtowni charytatywnych. Każda organizacja, która zajmuje się pomocą ludziom w potrzebie, ma podpisaną umowę z bankiem żywności i przekazuje paczki żywnościowe swoim podopiecznym. A tych osób przybywa. Utrata pracy i źródeł dochodu z powodu pandemii, choroby czy samo pozostawanie w izolacji sprawiają, że w ciężkim położeniu są najsłabsi, którzy już wcześniej borykali się z wieloma problemami – dodaje wiceprezeska Federacji Polskich Banków Żywności.
Ze wsparcia żywnościowego banków żywności korzystają rodziny wielodzietne, osoby bezrobotne, bezdomne, niepełnosprawne, wychodzące z nałogów i wiele innych, które znalazły się w trudnej sytuacji życiowej. W 2019 roku pomoc w postaci 67 tys. ton żywności (odpowiednik 2,5 tys. tirów wypełnionych żywnością) dotarła do 1,6 mln osób potrzebujących.
W ubiegłym roku liczba nowo udzielonych kredytów mieszkaniowych zmniejszyła się o 51,4 proc., a ich wartość spadła o 49,1 proc. r/r, do poziomu 45,4 mld zł – wynika z danych Biura Informacji Kredytowej, które prognozuje, że w 2023 roku ten segment czeka dalszy spadek wartości, do poziomu 28 mld zł. Uwagę w statystykach BIK zwraca jednak znaczący w 2022 roku wzrost liczby i wartości nowo udzielanych pożyczek pozabankowych. Stabilna sytuacja obserwowana jest natomiast w segmencie kredytów gotówkowych i ratalnych.
– Ubiegły rok był trudny dla rynku kredytowego – mówi dr Mariusz Cholewa, prezes zarządu Biura Informacji Kredytowej. – Polacy zaciągnęli mniej kredytów niż w poprzednim roku, co było widać zwłaszcza w kredytach mieszkaniowych. Banki udzieliły ich na kwotę ok. 45 mld zł, czyli aż o 49 proc. mniej niż jeszcze rok wcześniej. Było to spowodowane wysokimi stopami procentowymi, inflacją, wzrostem kosztów życia, ale też niepewnością na rynku, która utrzymuje się do tej pory.
Statystyki pokazują, że popyt na hipoteki jest w Polsce najsłabszy od kilkunastu lat. W samym grudniu ub.r. liczba zapytań o kredyty mieszkaniowe przesłanych do BIK przez banki i SKOK-i spadła aż o 63 proc. r/r, a w skali całego kraju o kredyt na mieszkania zawnioskowało raptem 12,3 tys. potencjalnych kredytobiorców (w porównaniu do blisko 33,2 tys. w analogicznym miesiącu rok wcześniej). To jeden z najniższych wyników od stycznia 2007 roku, czyli od 16 lat.
Co ciekawe, statystyki BIK pokazują również, że klienci mocno przyspieszyli wcześniejszą spłatę kredytów mieszkaniowych. W ubiegłym roku wartość takich wcześniej spłaconych hipotek sięgnęła 52,4 mld zł, podczas gdy w 2021 roku wynosiła 26,7 mld zł, a jeszcze rok wcześniej – 18,4 mld zł.
– Banki udzieliły kredytów gotówkowych na kwotę ok. 65 mld zł – to mniej o ponad 2 proc. niż w 2021 roku. Istotny wzrost zaobserwowano tylko w kredytach niskokwotowych do 5 tys. zł, których zaciągnięto więcej o 10,1 proc. W sprzedaży kredytów gotówkowych obserwujemy ponadto wysoki udział konsolidacji – mówi Mariusz Cholewa.
Według danych BIK o zmniejszeniu wartości nowo udzielonych kredytów gotówkowych zadecydowały kredyty w średnich przedziałach kwotowych 10–15 tys. zł (spadek o 9,7 proc. r/r) oraz 15–30 tys. zł (spadek o 9,1 proc. r/r).
– Jedynym produktem kredytowym, który utrzymał sprzedaż na dotychczasowym poziomie, były kredyty ratalne. W ubiegłym roku udzielono ich na kwotę 18 mld zł. To wpływ popularności ofert sprzedażowych, uwzględniających zerową stawkę RRSO, oraz łatwości dokonywania zakupu towarów na platformach internetowych – mówi prezes BIK.
W statystykach Biura Informacji Kredytowej uwagę zwraca też znaczący wzrost liczby i wartości nowo udzielanych pożyczek pozabankowych, które zwiększyły się odpowiednio o 23 proc. i 27 proc. r/r. To jedyny segment rynku, który w ubiegłym roku odnotował wzrost.
– Biorąc pod uwagę jakość portfela kredytowego, 2022 rok nie przyniósł dramatycznych zmian. Widać pewne drobne opóźnienia, w ostatnich miesiącach w kredytach hipotecznych, pomimo wakacji kredytowych. Opóźnienia te dotyczą głównie kredytów mieszkaniowych udzielonych wiele lat temu – mówi Mariusz Cholewa. – Jakość kredytów gotówkowych jest nadal na bezpiecznym poziomie, ale widzimy większą szkodowość kredytów udzielonych w 2022 roku. Natomiast w kredytach ratalnych utrzymuje się stabilny, niski poziom opóźnień w spłatach.
Prognozy Biura Informacji Kredytowej zakładają, że w 2023 roku sprzedaż kredytów gotówkowych utrzyma się na poziomie zbliżonym do ubiegłorocznego. Niewielki wzrost (o 2,8 proc., do poziomu 18,5 mld zł) jest spodziewany w segmencie kredytów ratalnych.
– Szacujemy utrzymanie wartości kredytów gotówkowych na poziomie zbliżonym, co w roku ubiegłym, czyli 65 mld zł. Natomiast w kredytach ratalnych spodziewamy się lekkiego wzrostu o 2,8 proc., do poziomu 18,5 mld zł. Wynika to m.in. z rosnącej popularności segmentu „kup teraz, zapłać później”, których część jest raportowana w kategorii kredytów ratalnych. Zalecałbym rozważne korzystanie z tej formy finansowania, bo doświadczenia takich krajów jak Wielka Brytania, Stany Zjednoczone czy Australia pokazują, że choć łatwo skorzystać z odroczonych płatności, to również stosunkowo łatwo można wpaść w pętlę zadłużenia – mówi prezes Biura Informacji Kredytowej.
Z prognoz BIK wynika ponadto, że hipoteki, na które popyt jest w tej chwili najniższy w historii, czeka dalszy, radykalny spadek. W 2023 roku wartość nowo udzielonych kredytów na mieszkania spadnie o 38,4 proc., do poziomu 28 mld zł.
– Z danych BIK wynika, że wartość udzielonych kredytów mieszkaniowych z ostatnich miesięcy 2022 roku była na poziomie 2–2,2 mld zł. Szacujemy, że trend ten utrzyma się w pierwszych miesiącach 2023 roku. A w drugiej połowie roku możemy się spodziewać pewnego odbicia – mówi Mariusz Cholewa.
Według danych Biura Informacji Kredytowej na koniec grudnia 2022 roku całkowita wartość portfela kredytów i pożyczek wynosiła w Polsce 724 mld zł (wobec 737,4 mld zł na koniec 2021 roku). Statystyki pokazują też sukcesywny wzrost portfela kredytowego obywateli Ukrainy, który z końcem ub.r. był wart nieco ponad 6,6 mld zł (wobec niecałych 5,3 mld zł na koniec 2021 roku). Wartość nowych kredytów i pożyczek udzielonych obywatelom Ukrainy tylko w 2022 roku wyniosła blisko 2,4 mld zł, przy czym największy wzrost (o 92,7 proc. r/r) nastąpił w segmencie pożyczek pozabankowych. Zwraca także uwagę wyższa wartość zaciągniętych kredytów ratalnych (o 46 proc. r/r) oraz kredytów gotówkowych (o 20,4 proc. r/r). Natomiast w segmencie hipotek w porównaniu do 2021 roku nastąpił ponad 23-proc. spadek, a wartość kredytów mieszkaniowych udzielonych obywatelom Ukrainy w ubiegłym roku wyniosła nieco ponad 1,33 mld zł.
– Dzięki ciepłej zimie i zgromadzonym zapasom rynek gazowy w Europie wygląda stabilnie. Europa będzie w stanie bezpiecznie przejść tę zimę bez rosyjskiego gazu. To znaczy, że szantaż się nie powiódł, nie doprowadził do tych rezultatów, które Kreml miał nadzieję uzyskać. Doprowadził za to do poważnych problemów Gazpromu –wskazuje Iwona Wiśniewska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Rosyjski gigant gazowy nie ma na razie realnej alternatywy dla unijnego rynku, a analitycy szacują, że jego zysk netto w drugim półroczu 2022 roku był bliski zeru. To zwiastuje w nadchodzącym czasie poważne problemy dla samego Gazpromu, który będzie musiał się liczyć z dalszym spadkiem dochodów, jak i rosyjskiego budżetu, dla którego Gazprom jest głównym płatnikiem.
– Gazprom i rosyjski gaz oficjalnie nie został objęty żadnymi sankcjami sektorowymi. Ma ograniczony dostęp do technologii i rynków kapitałowych państw zachodnich, ale sam eksport gazu nie został w żaden sposób objęty tymi sankcjami. Natomiast decyzją Kremla Gazprom zaczął wstrzymywać dostawy do swoich głównych odbiorców w Unii Europejskiej. I to był po prostu szantaż gazowy, próba wpłynięcia na państwa zachodnie i wymuszenia zmiany polityki wobec Ukrainy, ograniczenia wsparcia finansowego i przede wszystkim militarnego. Ten szantaż gazowy się nie powiódł i nie doprowadził do tych rezultatów, które Kreml miał nadzieję uzyskać. Doprowadził za to do poważnych problemów Gazpromu – mówi Iwona Wiśniewska, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.
W końcówce grudnia rosyjski koncern podsumował swoje wstępne wyniki za 2022 rok. Według przekazanych informacji Gazprom wydobył w tym czasie o ponad 20 proc. mniej gazu niż rok wcześniej (412,6 mld m3 gazu wobec 514,8 mld m3 w 2021 roku). Natomiast eksport do państw tzw. dalekiej zagranicy (czyli odbiorców europejskich z wyłączeniem republik bałtyckich oraz do Turcji i Chin) zmniejszył się w ubiegłym roku aż o 45 proc. (do ok. 101 mld m3 wobec ok. 185 mld m3 w 2021 roku).
– Te spadki miały miejsce przede wszystkim w drugim półroczu 2022 roku. I to jest rewolucja, która zapowiada, że w kolejnych miesiącach sytuacja raczej nie będzie się poprawiać – mówi ekspertka z Ośrodka Studiów Wschodnich.
Kluczowa część rosyjskiego gazu przepływa do Europy gazociągiem Nord Stream, ale na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy Gazprom wielokrotnie odcinał dostawy, chcąc wywrzeć presję na państwach Zachodu, doprowadzić do chaosów społecznych i zmusić kraje Unii Europejskiej do zmiany polityki wobec Ukrainy. Jako rzekome przyczyny przerw w dostawach rosyjski koncern podawał trudności techniczne i wyłączenia konserwacyjne.
Jak wskazuje ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich, ten gazowy szantaż Kremla trwa nadal, Rosja nie jest skłonna do wznowienia dostaw do państw europejskich. Jednocześnie nie ma na razie alternatywy dla dochodowego, unijnego rynku.
– Infrastrukturalnie nie jest nawet w stanie przesłać więcej gazu do Chin, z którymi jest połączona tylko jednym gazociągiem. I ten gazociąg pracuje w tej chwili na maksimum swoich możliwości. W ubiegłym roku udało się nim przetransportować 18 mld m3 gazu, podczas gdy w 2021 roku – kiedy jeszcze Gazprom eksportował do Unii Europejskiej, choć już wtedy ten eksport był ograniczany – na unijny rynek trafiło 155 mld m3 rosyjskiego gazu. To pokazuje, że Chiny po prostu nie są w stanie zastąpić europejskiego rynku. Podobnie zresztą jak Turcja, ponieważ szlaki infrastrukturalne łączące rosyjski system z Turcją – a poprzez Turcję również z Europą – też pracują w tej chwili na maksimum swoich możliwości i to również jest niewystarczające – mówi Iwona Wiśniewska.
Według danych Gazpromu dostawy w 2022 roku spadły w zasadzie do wszystkich odbiorców, w tym Turcji. Wzrósł jedynie eksport gazu do Chin. Rosyjski koncern poinformował, że zdołał przekroczyć zakontraktowaną wcześniej objętość 15 mld m3 (wobec 10 mld m3 jeszcze rok wcześniej), choć nie podał, o ile konkretnie. Według szacunków przesył mógł wynieść ok. 18 mld m3.
To właśnie z myślą o chińskim rynku Kreml kreśli w tej chwili scenariusze rozwoju Gazpromu w nadchodzących latach. Jak na razie rosyjskie złoża ze wschodniej Syberii są połączone z tym rynkiem tylko jednym gazociągiem Siła Syberii 1, którym w 2023 roku zaplanowano przesłać 22 mld m3 gazu (choć dzięki prowadzonym inwestycjom w rozbudowę infrastruktury przesyłowej i złoża zapewne uda się przekroczyć tę objętość). Pełną projektowaną przepustowość, czyli 38 mld m3 rocznie, ten gazociąg ma osiągnąć dopiero w 2025 roku.
Ponadto Chiny porozumiały się z Rosją w sprawie dostaw gazu z Sachalinu rurociągiem Siła Syberii 3, który ma uzyskać projektową przepustowość 10 mld m3 w 2026 roku. To oznacza, że za trzy lata Rosja planuje eksportować na chiński rynek ok. 48 mld m3 surowca rocznie. To jednak wciąż ponad trzykrotnie mniej niż eksport na unijny rynek, na który jeszcze w 2021 roku trafiło 155 mld m3 rosyjskiego gazu.
– Jednym z pomysłów managementu Gazpromu jest również zwiększenie dostaw na rynek wewnętrzny, co oczywiście wiąże się z gazyfikacją Rosji. Jednak koncern przez wiele lat – mimo że rosyjski rząd nakładał na niego obowiązek gazyfikacji kolejnych wsi i miasteczek – bardzo się przed tym bronił, mając świadomość, że na rynek wewnętrzny gaz dla odbiorców indywidualnych będzie musiał dostarczać po po preferencyjnych cenach, a wszelkie inwestycje będzie musiał ponieść sam. To znaczy wybudowanie infrastruktury do końcowego odbiorcy jest kosztem, który Gazprom w całości będzie musiał wziąć na siebie. Dlatego ten rynek wewnętrzny był dla niego po prostu nierentowny – mówi ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. – W tej chwili podobnie jest zresztą z Chinami. Mimo że Gazprom ma podpisany kontrakt i eksportuje gaz na rynek chiński, to cena tego gazu jest znacznie niższa niż cena gazu sprzedawanego do Unii Europejskiej.
W pierwszym półroczu 2022 roku wyniki finansowe koncernu okazały się zaskakująco dobre (ponad 3,5 raza wyższe niż w analogicznym okresie rok wcześniej), głównie dzięki wysokim cenom tego surowca panującym w tym czasie w Europie. Pomimo spadku wydobycia i eksportu Gazprom wypracował rekordowy zysk netto w wysokości ponad 2,5 bln rubli (ok. 37 mld dol. po obecnym kursie) – wyższy od zysku osiągniętego przez koncern w dwóch poprzednich latach łącznie. W efekcie gazowy gigant zdecydował się (po raz pierwszy w swojej historii) na wypłatę dywidend, na które przeznaczył 1,2 bln rubli. Połowa tej kwoty trafiła do rosyjskiego budżetu centralnego, ponieważ Kreml jest właścicielem 50,2 proc. udziałów w Gazpromie.
Później, ze względu na zachodnie sankcje, Gazprom (podobnie jak inne rosyjskie spółki państwowe) został zwolniony przez Kreml z obowiązku publikowania danych finansowych. Jak dotąd nie poinformował o zyskach osiągniętych w drugim półroczu 2022 roku. Z szacunków analityków wynika jednak, że mogły być one bliskie zeru.
– Gazprom musi liczyć się ze spadkiem dochodów – uważa Iwona Wiśniewska. – W ubiegłym roku mieliśmy wyjątkową sytuację: z jednej strony spadek wydobycia i eksportu, a z drugiej zysk netto koncernu wzrósł trzykrotnie. Jednak był to efekt wysokich cen gazu w UE w pierwszej połowie zeszłego roku. Praktycznie cały zysk netto uzyskany przez Gazprom to był zysk uzyskany właśnie w tym okresie. W drugim półroczu prawdopodobnie był już na poziomie zerowym. I to zapowiada poważne problemy dla samego koncernu, jak i dla rosyjskiego budżetu.
Kontrole celne, procedury na granicach, nowe obowiązki związane z dokumentacją przewozową i deklaracjami pochodzenia produktów – to rzeczywistość, w której polscy eksporterzy i przewoźnicy funkcjonują od momentu wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Widać to w wynikach dwustronnej wymiany handlowej, chociaż wciąż producenci z niektórych branż, np. z sektora spożywczego, umacniają swoją pozycję na brytyjskim rynku. W kolejnych latach będą wprowadzane jednak dalsze obostrzenia, które mogą wpływać na eksport i import.
– Ubiegły rok był rekordowy pod względem wymiany handlowej między Polską a Wielką Brytanią, w obu kierunkach. Warto jednak przyjrzeć się bliżej i zobaczyć dlaczego. Znaczącą część brytyjskiego eksportu do Polski stanowił jednorazowy eksport gazu w miesiącach letnich, żeby wypełnić polskie rezerwy gazu na zimę. Z kolei w drugą stronę eksport polskiej żywności do Wielkiej Brytanii staje się wielkim hitem – duzi polscy eksporterzy, producenci drobiu, mięsa, owoców, warzyw wskazują, że bardzo dobrze im idzie. Gorzej jest z motoryzacją – tu widzimy duże zachwiania w całym łańcuchu dostaw. Kiedyś samochody i części samochodowe to była pierwsza kategoria polskiego eksportu, natomiast teraz spadła na drugą pozycję – mówi agencji Newseria Biznes Michael Dembinski, główny doradca w Brytyjsko-Polskiej Izbie Handlowej.
Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, brexit niekorzystnie odbił się na współpracy handlowej pomiędzy Polską i Wielką Brytanią. Jej udział w polskim eksporcie towarów zmniejszył się z 5,7 proc. w 2020 roku do 4,9 proc. w okresie styczeń–październik 2022 roku, natomiast w polskim eksporcie usług spadł z 7,8 proc. do 7,3 proc. na koniec 2021 roku. Wielka Brytania jest teraz czwartym największym partnerem Polski.
Mimo spadku udziałów w przypadku niektórych produktów polscy producenci i eksporterzy wręcz umocnili swoją pozycję na tamtejszym rynku. Po brexicie udział Polski w imporcie Wielkiej Brytanii zwiększył się m.in. w przypadku drobiu (o 6 pkt proc., do 36 proc. w okresie styczeń–wrzesień 2022 roku), pralek (o 3 pkt proc., do 28 proc.) oraz monitorów i odbiorników telewizyjnych (o 3 pkt proc., do 22 proc.). Relatywnie wysoki (powyżej 15 proc.) był również udział Polski w brytyjskim imporcie takich produktów jak konserwy mięsne, wyroby czekoladowe, srebro, kiełbasy, margaryna oraz preparaty do higieny zębów i jamy ustnej.
– Żywność nadal bardzo dobrze się sprzedaje. Natomiast Brytyjczycy nie wprowadzili jeszcze pełnych kontroli fitosanitarnych i weterynaryjnych na produkty wjeżdżające do Wielkiej Brytanii – zauważa Michael Dembinski. – UE wprowadziła je już z początkiem 2021 roku, więc brytyjscy eksporterzy żywności już od dwóch lat czują ten efekt cła, kontroli i dodatkowej dokumentacji. Natomiast w drugą stronę Brytyjczycy wprowadzą to dopiero od 1 stycznia 2024 roku. I wtedy faktycznie polskim eksporterom żywności będzie trudniej.
Ekspert Brytyjsko-Polskiej Izby Handlowej wskazuje, że obecnie duzi polscy eksporterzy wciąż dobrze radzą sobie na brytyjskim rynku. Problemy mają jednak mniejsze podmioty, m.in. ze znalezieniem kierowców. Dodatkowe utrudnienie mogą stanowić również zmiany w dostępie do brytyjskiego rynku transportowego dla unijnych przewoźników, które zaczęły obowiązywać od 1 stycznia 2023 roku i dotyczą trzech ważnych obszarów: kabotażu, transportu multimodalnego i ruchu trójstronnego.
– Jeżeli można wypełnić całego TIR-a towarem i wysłać do Wielkiej Brytanii, to tutaj nie ma większych problemów. Natomiast mają je ci przedsiębiorcy, którzy wysyłają do Wielkiej Brytanii np. kilka palet tygodniowo. Oni mają kłopot chociażby z tym, żeby znaleźć kierowcę, który byłby chętny tam pojechać – mówi główny doradca w Brytyjsko-Polskiej Izbie Handlowej. – Od dość dawna widzimy, że kierowcy, którzy są właścicielami ciągników siodłowych czy samochodów dostawczych, niechętnie jadą do Wielkiej Brytanii z dwóch powodów. Po pierwsze, nie wiedzą, jak długo będą stać na granicy, żeby złapać prom z powrotem na kontynent. Po drugie, niewielu brytyjskich eksporterów chce już wozić towar na kontynent. Tak więc fracht paletowy siadł w porównaniu do tego, co było wcześniej.
Rynek Unii Europejskiej jest ważny dla brytyjskiej gospodarki – jeszcze w 2018 roku unijny popyt finalny na brytyjskie dobra i usługi generował ok. 12 proc. PKB Wielkiej Brytanii. Opuszczenie przez nią jednolitego europejskiego rynku oznaczało pogorszenie warunków prowadzenia współpracy gospodarczej z UE. Te niekorzystne zmiany złagodziła nieco umowa o handlu i współpracy między UE i Wielką Brytanią (TCA – Trade and Cooperation Agreement), która obowiązuje od 1 stycznia 2021 roku. Wciąż jednak nie wszystkie szczegóły udało się ustalić – jedną z najważniejszych spornych kwestii pozostają zasady, na jakich miałaby funkcjonować Irlandia Północna.
– Irlandia Północna została de facto członkiem jednolitego rynku europejskiego i unii celnej. Kiedy towar płynie z Anglii do Irlandii Północnej, to tam powinien przechodzić kontrolę. Natomiast pomiędzy Irlandią Północną a Republiką Irlandzką nie powinno być już żadnej granicy. Brytyjczycy, którzy sami zaproponowali to rozwiązanie, teraz mówią, że to jest niesprawiedliwe, że to oddziela prowincję Irlandii Północnej od reszty Zjednoczonego Królestwa. Tak więc to jest bardzo duży problem, który wciąż pozostaje do rozstrzygnięcia – mówi Michael Dembinski.
Z większością komplikacji związanych z brexitem – takich jak m.in. powrót kontroli celnych i procedur granicznych, konieczność przygotowania odpowiedniej dokumentacji przewozowej czy deklaracji pochodzenia produktów – polscy eksporterzy muszą się mierzyć od początku 2021 roku. Nie oznacza to jednak końca problemów, bo część obostrzeń związanych z dostępem do brytyjskiego rynku wchodzi w życie etapami.
– Nowe reguły dotyczące VAT-u, cła, świadectwo kraju pochodzenia, numer EORI, numer REX etc. – to mamy już za sobą. Natomiast przed nami jeszcze dwie takie bariery, czyli pełne kontrole weterynaryjne i fitosanitarne oraz przejście Brytyjczyków z marki CE na markę UKCA – mówi główny doradca w Brytyjsko-Polskiej Izbie Handlowej. – Polscy eksporterzy, którzy w tej chwili zaznaczają swój towar marką CE, muszą się do tego przygotować i mieć te certyfikaty, żeby móc eksportować towar.
UKCA (UK Conformity Assessment) to nowy znak produktowy, który będzie lokalnym odpowiednikiem dla europejskiego znaku CE (oznacza zgodność z normami UE). Będzie spełniać taką samą rolę, ale funkcjonować jedynie na terenie Wielkiej Brytanii. UKCA miało otrzymać status jedynego oznaczenia zgodności z normami brytyjskimi od 1 stycznia 2023 roku, jednak ten termin został przesunięty o dwa lata.
– Nie możemy zatrzymywać inwestycji w polskich portach, bo to jest ich pięć minut – podkreśla wiceminister infrastruktury Marek Gróbarczyk. Jak podkreśla, ubiegły rok po raz kolejny z rzędu okazał się dla morskich portów rekordowy pod względem przeładunków i bez większych problemów poradziły sobie one z przeładunkiem importowanego do Polski węgla i innych surowców. W kolejnych latach ich rozwój będą warunkować dalsze inwestycje, których wartość też jest obecnie rekordowa.
– Ubiegły rok w polskich portach był imponujący. Rekord, który został osiągnięty, przerósł nasze oczekiwania – to 133 mln t przeładowanych towarów w stosunku do 113 mln t w 2021 roku. Z drugiej strony oczywiście ten rok był trochę inny niż wszystkie, bo przecież wszystko, co jest związane z bezpieczeństwem energetycznym, nie przyjechało na kołach, tylko wpłynęło do polskich portów. To tym bardziej wzmacnia ich znaczenie – mówi agencji Newseria Biznes Marek Gróbarczyk.
Według danych przedstawionych przez Ministerstwo Infrastruktury w Porcie Gdańsk, który pod względem przeładunków jest drugim największym portem na Bałtyku, przeładowano w ubiegłym roku 68,2 mln t ładunków, co stanowi wzrost o ponad 28 proc. w stosunku do poprzedniego. Jest to zarazem najwyższy wynik polskiego portu w historii. Dla Portu Szczecin-Świnoujście te liczby wyniosły odpowiednio 36,8 mln t ładunków i wzrost o prawie 11 proc. r/r. Z kolei w Porcie Gdynia przeładowano ogółem 28,2 mln t ładunków, co stanowi wzrost o ok. 5,6 proc. w stosunku do poprzedniego roku.
– Zadania, które zostały wyznaczone portom w ubiegłym roku, miały nie tylko aspekt ekonomiczny, ale i w zakresie bezpieczeństwa Polski – mówi wiceminister infrastruktury. – Zarzucano nam, że nie poradzimy sobie z przeładunkiem węgla, że porty są nieprzygotowane do tego typu działalności, że na pewno będą opóźnienia. To wszystko okazało się nieprawdą. Operatorzy, zarządy portów świetnie poradziły sobie z tym zadaniem. Dzisiaj mamy nadmiar węgla, w zasadzie mamy jeszcze moce przerobowe. Operatorzy nie dość, że przeładowują w terminie i w odpowiednich wolumenach, to jeszcze na dodatek przynosi im to zyski, co dla nas jest bardzo ważne, bo wiąże się z rozwojem portów, ich modernizacją i rozbudową.
W tym roku w polskich portach pojawiło się także znacznie więcej zboża niż do tej pory. To kolejny pośredni efekt wybuchu wojny w Ukrainie i blokady ukraińskich portów na Morzu Czarnym, które przed agresja Rosji były hubem przeładunkowym dla tamtejszych zbóż.
– Polska nigdy dotąd nie eksportowała zboża w takiej ilości. Dzisiaj określamy ten wolumen na ok. 12,5 mln t i bardzo intensywnie pracujemy nad tym wraz z Ministerstwem Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Jesteśmy przygotowani na inwestycje w tym zakresie, natomiast decyzje leżą już po stronie pana premiera Kowalczyka, gdzie, w jakich ilościach i w jakim zakresie – mówi Marek Gróbarczyk.
W gdańskim porcie przeładunki zboża wzrosły w ciągu roku o 19,9 proc., do blisko 2 mln t. W tym samym czasie przeładunki węgla wzrosły o 175 proc., a drewna – o 413 proc. W gdyńskim porcie wzrosty w tych dwóch kategoriach wyniosły odpowiednio – 174,1 proc. i 109,1 proc. r/r.
Statystyki pokazują, że polskie porty morskie notują bardzo dynamiczne wzrosty już od kilkunastu lat. Od 2008 roku przeładunki wzrosły w nich o 154 proc. (z 52,5 mln t w 2008 roku do 133,2 mln t w ubiegłym). Wiceminister ocenia, że te sukcesy to m.in. efekt zrealizowanych ostatnimi laty inwestycji, które przyczyniły się do rozwoju sektora i zwiększenia możliwości przeładunkowych.
– Te wzrosty pokazują, że inwestycje muszą być nadal realizowane – podkreśla wiceminister infrastruktury. – Dla nas najważniejsze jest przede wszystkim zwiększenie możliwości przeładunku kontenerów, a więc budowa terminala T3 i T5 w Gdańsku. Przetargi są już rozstrzygnięte. Baltic Hub, który będzie realizował te zadania, powiększy swoje zdolności przeładunku kontenerów do blisko 5 mln TEU rocznie. Dalej mamy budowę Portu Zewnętrznego w Gdyni i modernizację nabrzeży, która cały czas trwa. Natomiast budowa terminala kontenerowego i offshore’owego w Świnoujściu to zadania, które się rozpoczęły i mamy nadzieję, że nie będziemy mieli opóźnień w zakresie ich realizacji.
Według danych Ministerstwa Infrastruktury łączna wartość inwestycji realizowanych w polskich portach morskich to ok. 10 mld zł. Z tego na Port Gdańsk i Gdynia przypada po 3,13 mld zł, a na Port Szczecin-Świnoujście – 3,8 mld zł. W tym ostatnim w ubiegłym roku zakończyła się już modernizacja toru wodnego, który został pogłębiony do 12,5 m. Całkowity koszt tej inwestycji wyniósł 1,9 mld zł. Z kolei w Porcie Gdańsk zakończono jedną z największych inwestycji – projekt „Modernizacja toru wodnego, rozbudowa nabrzeży oraz poprawa warunków żeglugi w Porcie Wewnętrznym”, którego koszt wyniósł ponad 595 mln zł.
Zrealizowane zostały również inwestycje poprawiające kolejowy dostęp do portów w Szczecinie, Świnoujściu, Gdańsku oraz Gdyni, które zwiększyły efektywność kolei i możliwości obsługi żeglugi morskiej. Ponadto w Porcie Gdynia zawarto kontrakt na 30-letnią dzierżawę terminalu kontenerowego. Jest to największa umowa dzierżawy zawarta dotąd w tym mieście, która determinuje dalszy stabilny rozwój portu oraz branży TSL.
Jedną z największych prowadzonych inwestycji jest również budowa drogi wodnej łączącej Zalew Wiślany z Zatoką Gdańską. W 2022 roku zakończył się jej pierwszy etap, który obejmował budowę przekopu Mierzei Wiślanej. Zaawansowanie prac dla dwóch kolejnych etapów inwestycji wynosi ponad 80 proc.
– Jeżeli chodzi o prognozy dla polskich portów na ten rok, to musimy wziąć pod uwagę bardzo duży kryzys, który dotknął Azję, a przede wszystkim Chiny. Tutaj widzimy duży spadek wolumenu przeładunków kontenerów. W związku z tym, że Polska jest bardzo mocno zdywersyfikowana – ponieważ mamy tutaj operatorów z Singapuru, Filipin czy chociażby Wielkiej Brytanii – to liczymy, że poradzimy sobie z utrzymaniem wolumenu przeładunku kontenerów, bo one będą kluczowe – podkreśla Marek Gróbarczyk.
Embargo na import ropy drogą morską do państw UE i „kaganiec cenowy” na dostawy do krajów trzecich, które weszły w życie 5 grudnia ub.r., to jedna z najbardziej dotkliwych do tej pory sankcji wymierzonych w Rosję. – Już przygotowujemy się do ich kolejnego etapu. 5 lutego br. wejdzie w życie embargo na import z Rosji produktów naftowych i kolejny pułap cenowy na takie produkty – mówi Iwona Wiśniewska z Ośrodka Studiów Wschodnich. Jak ocenia, te kroki wymierzone w rosyjski sektor energetyczny ograniczą jej wpływy do budżetu centralnego, ale i tak wiele zależy od tego, czy i jak Rosji uda się obejść embargo. Dlatego potrzebne jest uszczelnianie nakładanych sankcji.
– Unia Europejska wprowadziła do tej pory dziewięć pakietów sankcji na Rosję. Oczywiście te najbardziej istotne, ograniczające działanie rosyjskiej gospodarki, były nakładane na początku, a kluczowy jest szósty pakiet, w którym wprowadzono sankcje na sektor energetyczny. Teraz dopiero obejmują one sektor naftowy. Mam wrażenie, że w tym momencie Unia Europejska koncentruje się przede wszystkim na uszczelnianiu sankcji, które już zostały wprowadzone, obserwuje efekty tych sankcji naftowych – mówi agencji Newseria Biznes Iwona Wiśniewska, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich.
W połowie grudnia ub.r. UE przyjęła dziewiąty pakiet sankcji gospodarczych i indywidualnych wobec Rosji w odpowiedzi na wywołaną przez nią wojnę oraz nasilenie ataków na ludność i infrastrukturę cywilną. Wśród podmiotów objętych nowymi sankcjami są m.in. rosyjski Regionalny Bank Rozwoju, cztery kanały telewizyjne oraz firmy zbrojeniowe, które nie będą mogły handlować z przedsiębiorstwami unijnymi, a ich majątek w Europie zostanie zamrożony. Nowy pakiet obejmuje również zakaz inwestycji w rosyjskie górnictwo, zakaz świadczenia usług w zakresie reklamy i badań rynku przez firmy unijne oraz zakaz zajmowania stanowisk w rosyjskich podmiotach przez obywateli UE. Ta dodała ponadto do listy sankcyjnej 49 podmiotów i 141 osób, zaangażowanych m.in. w ataki na ludność cywilną i porwania ukraińskich dzieci.
Oprócz sankcji wymierzonych w konkretne podmioty pakiet obejmuje też embargo eksportowe na towary, które mogą być przydatne rosyjskiemu wojsku: drony, silniki samolotowe i części do nich (bezpośredni zakaz wywozu do Rosji i każdego państwa trzeciego, które mogłoby je jej dostarczać), niektóre chemikalia, elektronikę i komponenty informatyczne o potencjalnym zastosowaniu militarnym. Sankcjami sektorowymi zostało objętych 168 podmiotów powiązanych z rosyjskim kompleksem wojskowym i przemysłowym. Żeby zapobiec ich obchodzeniu, w wykazie umieszczono również podmioty kontrolowane przez Rosję z siedzibą na terytorium bezprawnie zaanektowanego Krymu i w Sewastopolu.
Według ekspertów nowy pakiet sankcji nie będzie stanowić zbyt poważnego uderzenia w rosyjską gospodarkę. Dużo większe konsekwencje będzie mieć dla niej embargo na import drogą morską ropy do państw UE, które weszło w życie 5 grudnia ub.r.
– Jednocześnie został wprowadzony pułap cenowy (price cap) na eksport rosyjskiej ropy drogą morską do państw trzecich, czyli wszystkich państw poza G7. Ropa eksportowana po cenie powyżej 60 dol. za baryłkę nie może być obsługiwana przez podmioty europejskie, amerykańskie czy kanadyjskie, czyli wszystkie podmioty z państw G7 plus Australia – mówi analityczka OSW.
Jak podaje Polski Instytut Ekonomiczny, to posunięcie w praktyce oznacza, że podmioty zarejestrowane w krajach reprezentujących 46 proc. światowego PKB nie mogą teraz importować z Rosji ropy drożej niż w cenie 60 dol. za baryłkę oraz 5 proc. poniżej średniej ceny rynkowej. Natomiast spedytorzy i ubezpieczyciele transportu morskiego zarejestrowani w UE nie mogą brać udziału w transporcie rosyjskiej ropy do państw trzecich przy zakupie po cenie wyższej od ustalonego limitu. To dotkliwe, ponieważ firmy z UE są właścicielami około 40 proc. światowych statków transportowych, a przedsiębiorstwa z państw G7 ubezpieczały większość przewozów rosyjskiej ropy.
W odpowiedzi 27 grudnia ub.r. Władimir Putin podpisał dekret w sprawie środków mających stanowić odpowiedź na wprowadzone przez Zachód ograniczenia cenowe na rosyjską ropę i produkty naftowe. Dokument całkowicie wstrzymuje eksport do tych krajów, które będą stosować pułap cenowy.
– Te sankcje nałożone w grudniu ub.r. na rosyjski sektor naftowy są najbardziej dotkliwe, a już przygotowujemy się do ich kolejnego etapu – 5 lutego br. wejdzie w życie embargo na import z Rosji do Unii Europejskiej produktów naftowych i kolejny pułap cenowy na takie produkty – mówi Iwona Wiśniewska.
Zakaz zakupu, importu i transferu ropy naftowej i rafinowanych produktów ropopochodnych z Rosji do UE to odsunięty w czasie mechanizm szóstego pakietu sankcyjnego, który UE przyjęła już na początku czerwca ub.r. Wprowadzono w nim odstępstwo dotyczące ropy naftowej importowanej rurociągiem do państw UE, które z powodu położenia geograficznego są szczególnie uzależnione od dostaw z Rosji i nie mają innych realnych opcji. Mimo to najwięksi dotychczasowi odbiorcy rosyjskiej ropy rurociągowej, czyli Niemcy i Polska, ogłosili, że całkowicie wstrzymają import tego surowca. Jak wskazuje Polski Instytut Ekonomiczny, te kroki zmuszą Rosję do ograniczenia lub przekierowania w sumie ok. 25 proc. swojego eksportu.
– Te sankcje są bardzo znaczące o tyle, że sektor energetyczny jest podstawą rosyjskiej gospodarki. Tak więc uderzając w sektor naftowy, ograniczamy dochody do rosyjskiego budżetu – mówi ekspertka.
Według danych Bruegela, europejskiego think tanku specjalizującego się w analizach ekonomicznych, od 2006 roku ponad 60 proc. dochodów budżetu federalnego Rosji pochodziło ze sprzedaży ropy i gazu (przy czym udział ropy naftowej był około pięciokrotnie wyższy niż gazu ziemnego). Dlatego jeśli sankcje zadziałają poprawnie, ograniczą zyski Federacji Rosyjskiej, które bezpośrednio finansują machinę wojenną reżimu Putina.
– Rosyjska ropa może wciąż docierać do europejskiego rynku w postaci produktów naftowych, ale wyprodukowanych już w państwach trzecich. To oznacza, że kraje takie jak Turcja, Indie czy państwa Zatoki Perskiej będą importować surową rosyjską ropę zgodnie z pułapem cenowym, poniżej 60 dol. za baryłkę, przerabiać ją w rafineriach, a produkty uzyskane z tej ropy sprzedawać do UE. To jest kanał, przez który rosyjska ropa pośrednio mogłaby dotrzeć do Unii. Natomiast nie zmienia to faktu, że Rosjanie i tak będą zarabiać na tej ropie znacznie mniej niż wcześniej. Ten główny efekt, który chcą uzyskać państwa G7, czyli zredukować dochody rosyjskiego budżetu z sektora energetycznego, i tak zostanie osiągnięty – mówi Iwona Wiśniewska.
Ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich zauważa, że istnieje też szansa na to, że Federacja Rosyjska będzie próbować wprost obchodzić sankcje nałożone na jej sektor naftowy.
– Słyszeliśmy w ostatnich tygodniach o tym, że Rosjanie skupują tankowce i rozwijają swoją flotę, żeby obejść ten pułap cenowy i móc dalej eksportować. Z drugiej strony była mowa o tworzeniu jakiejś szarej floty tankowców, nie wiadomo do kogo należącej, co też jest pomysłem na obchodzenie unijnego embarga na rosyjską ropę – zwraca uwagę. – Te tankowce, wypływając z ropą z rosyjskich portów, gdzieś na morzu wyłączają urządzenia identyfikujące, przeładowują surowiec na tankowce pod inną banderą, które mają już możliwość wpływania do unijnych portów. To jest oczywiście nielegalne, zarówno Unia, jak i Stany Zjednoczone próbują z tym walczyć.
Z analiz organizacji pozarządowej Global Witness wynika, że w ubiegłym roku w poszczególnych miesiącach od 34 do 52 proc. eksportu rosyjskiej ropy odbywało się przy udziale statków i przedsiębiorstw zarejestrowanych na Cyprze, Grecji i Malcie.
Państwa członkowskie UE różnie definiują w tej chwili naruszanie sankcji i przewidują różne kary. Dlatego 28 listopada 2022 roku Rada UE jednogłośnie przyjęła decyzję o dodaniu naruszania sankcji do unijnego wykazu przestępstw zamieszczonego w Traktacie o funkcjonowaniu UE. Ma to zniechęcać do prób ich obchodzenia. W kolejnym kroku Komisja Europejska ma zaproponować dyrektywę ustanawiającą minimalne normy dotyczące definicji przestępstwa naruszania unijnych sankcji oraz kar za te naruszenia.
– Rosyjskie firmy dość dobrze radziły sobie z obchodzeniem sankcji nakładanych zaraz po wybuchu wojny – ocenia Iwona Wiśniewska. – Z sankcjami finansowymi walczył przede wszystkim bank centralny i rosyjskie ministerstwo finansów. Zdecydowano w marcu o wstrzymaniu wymienialności rubla, co spowodowało, że większość efektów tych sankcji została ograniczona, dewaluacja rubla, która miała miejsce na początku, została zahamowana, rubel bardzo się umocnił i też w ten sposób m.in. udało się zwalczyć inflację.
Jak wskazuje, sankcje sektorowe udaje się obchodzić z kolei głównie dzięki pomocy państw trzecich.
– To znaczy, że starają się importować potrzebne im towary m.in. przez Turcję czy Chiny. Natomiast te państwa próbują przede wszystkim doskonale zarabiać na Rosji, więc cena towarów sprowadzanych przez nie jest bardzo wysoka – mówi ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich. – Dodatkowo Chiny, zwłaszcza chińskie firmy państwowe, są dość ostrożne i obawiają się sankcji wtórnych, które mogłyby zostać na nie nałożone przez Stany Zjednoczone. Dlatego starają się przestrzegać sankcji, szczególnie technologicznych.
Rosja jest trzecim największym na świecie producentem ropy i jej największym eksporterem. Około 7 mln baryłek ropy i produktów ropopochodnych dziennie stanowi 38,5 proc. wartości całego rosyjskiego eksportu. Jeszcze w 2021 roku zyski ze sprzedaży ropy naftowej tylko do państw UE stanowiły ok. 10 proc. centralnego budżetu Federacji Rosyjskiej, a na unijny rynek trafiało ok. 3 mln baryłek rosyjskiej ropy dziennie. Z początkiem 2023 roku ten import ma wynosić nieco ponad 0,25 mln. Jak dotąd Rosji udało się znaleźć nowych odbiorców na ok. 1 mln baryłek dziennie, ale spadek popytu na rosyjską ropę wymusił znaczną obniżkę ceny (dane PIE i Bruegela).
Według ostatniej prognozy Międzynarodowego Funduszu Walutowego gospodarka Rosji skurczy się o 3,4 proc. w 2022 roku (zamiast prognozowanych wcześniej 6 proc.) oraz 2,3 proc. w 2023 roku. Z kolei Bank Światowy za 2022 rok oczekuje spadku rosyjskiego PKB o 4,5 proc. zamiast prognozowanych wcześniej 8,9 proc. Władimir Putin poinformował ostatnio, że spadki są mniejsze, niż prognozowano, zarówno w kraju, jak i za granicą – między styczniem a listopadem 2022 roku PKB skurczyło się tylko o 2,1 proc., a w całym roku będzie to ok. -2,5 proc.